Dziady cz. III – scena VII – salon warszawski – interpretacja i streszczenie

Scena VII Dziadów cz. III Adama Mickiewicza nosi tytuł Salon warszawski. Rzeczywiście opisuje ona zabawę ludzi na najwyższym szczeblu, zarówno polskiej arystokracji, jak i rosyjskich urzędników. Obecni są również polscy literaci, a także grupa młodzieży. Panuje atmosfera snobistycznej zabawy, w której najważniejsze są koneksje, wzajemne powiązania, układy oraz bogactwo. W towarzystwie pada nawet sformułowanie, że w Warszawie nie wyprawia się porządnych balów odkąd miasto opuścił senator Nowosilcow.

Rozmowa zbacza również na polską poezję, która określana jest manem nudnej i pretensjonalnej, dlatego też grupa literatów zostaje zignorowana. Polacy, którzy wymownie stoją przy drzwiach, rozprawiają o sytuacji politycznej, o zesłaniach, opresjach i aresztowaniach, jakich dopuszcza się władza rosyjska na ziemiach polskich. W pewnym momencie mężczyzna o imieniu Adolf, poproszony nieopatrznie przez damę z towarzystwa, zaczyna opowiadać historię niejakiego Cichowskiego. Człowiek ten był jego dawnym znajomym, był powszechnie znany ze swojego pogodnego usposobienia, cieszył się szacunkiem i sympatią. Był dobrym człowiekiem, skorym do pomocy, z każdym potrafił znaleźć wspólny język. W pewnym momencie zniknął, a policja rosyjska powiedziała jego rodzinie, że Cichowski utopił się w Wiśle. Oczywiście było to kłamstwo, gdyż mężczyzna trafi do niewoli rosyjskiej i był tam katowany przez wiele lat. Gdy wrócił do domu był strzępem dawnego siebie iw końcu popadł w obłęd. Po tej opowieści wybucha kolejna snobistyczna kłótnia wśród arystokratów polskich. 

Scena ta jest bardzo symboliczna, pokazuje ona bowiem, że zabory były wynikiem również braku działania ze strony arystokracji polskiej, która wolała pławić się w luksusach niż działać. Stąd też wzięła się najsłynniejsza chyba kwestia tej sceny wypowiedziana przez jednego z Polaków. Powiedział on bowiem, że naród polski jest jak lawa – z wierzchu zimna, zastygnięta i plugawa, ale pod jej powierzchnią wciąż płonie ogień, którego nie sposób ugasić. Była to oczywiście metafora odnosząca się do tego, że arystokracja, którą uważa się za najświetniejszego reprezentanta narodu jest zastygła w swoich formach i zbytkach, natomiast o prawdziwej sile polskości świadczy opór prostych ludzi, którzy cierpią w więzieniach i na zesłaniu. To oni mieli w końcu doprowadzić kraj do odzyskania wolności. 

Dodaj komentarz