Miasto wydaje się bardzo starym wytworem ludzkości, w rzeczywistości jednak stanowi niewielki wycinek naszej wspólnej historii. Zaczynało jako kilkanaście budowli mieszkalnych, religijnych i administracyjnych, skupionych razem dla obrony oraz lepszej koordynacji. Obecnie to swoiste „megaorganizmy” gdzie człowiek zdaje się jedynie komórką czegoś większego. Mimo tego biologicznego porównania jest w mieście coś obcego mechanicznego. Stanowi ono przestrzeń nieprzyjazną człowiekowi jako oddzielnej jednostce, traktuje go wręcz jako swoisty surowiec do budowy swojego „ciała”. Dostrzegano to już w epoce przemysłowej-momencie ogromnego wzrostu metropolii. Warto wiec przyjrzeć się temu negatywnemu poglądowi na miasto, analizując literaturę okresu. Poniższa praca pochyli się nad fragmentami Lalki Bolesława Prusa i Ziemi obiecanej Władysława Stanisława Reymonta.
Naturalistyczny opis najniższych warstw miejskich odczytać można z Lalki Bolesława Prusa. Powiśle to dzielnica trawiona przez wszystkie przejawy zła szybkiej industrializacji. Zamieszkujący ją lumpenproletariat to chroniczna bieda, analfabetyzm i choroby. Wszystko to prowadzi do moralnej zgnilizny, będącej zarzewiem wszelkiej maści występków. Powiśle stanowi tutaj słabo skrywany „grzech założycielski” rewolucji przemysłowej. Dając bodziec dla rozwoju metropolii, zarazem tworzy przegranych w wyścigu o sukces. Miasto paradoksalnie tworzy przestrzeń sprzyjającą przetrwaniu człowieka, zarazem jednak czyni to życie bardziej upodlonym. Nie czyni tego jednak dla jednostki a gatunku. Metropolia zapełnia się więc kolejnymi pokoleniami ludzi, odrywając ich od realnego posiadania czegokolwiek. Wieś, chociaż śmiertelność tam była procentowo o wiele większa, dawała przynajmniej możliwość wyżywienia ze swojej pracy. Tutaj możliwości zarobkowych przybywa wolniej niż mieszkańców. To zaś tworzy biedę. Wokulski zdaje sobie z tego sprawę, widząc w Powiślu arenę do walki o pozytywistyczne ideały. Wielki pieniądz, tak tutaj potrzebny, omija jednak dzielnicę. To zamyka błędne koło, tworząc coraz gorszy slums. Jak więc widać, urbanizacja nie tworzy przyjaznych warunków dla człowieka, zamienia tylko jedne problemy na drugie. Ze względu na swoje rozmiary, są one jednak bardziej powszechne właśnie pośród miast, niż gdziekolwiek indziej. Na obronę Warszawy można by przytoczyć argument wyrastania tam ogromnych fortun oraz osiągania postępu technologicznego. Wszystko to działo się jednak kosztem ludzi z Powiśla, co nie zmieniało układu sił a jedynie jego obraz.
Ziemia obiecana Władysława Stanisława Reymonta sama w sobie stanowi oskarżenie względem miasta. Ukazana tam Łódź to miejsce korumpujące, przyrównane wręcz do złośliwego polipa żerującego na ziemi. Autor nie ukrywa swojej niechęci dla urbanizacji od samego początku dzieła. Fragment opisujący miasto jak chorobę pasącą się kosztem ludzkich mas wyraźnie wskazuje na negatywny element „postępu”. Metropolia tworzy nieprzyjazny, duszny konglomerat, niszczący człowieka od środka. Rodzi się bowiem z chęci zarobienia olbrzymich fortun, te zaś wymagają niegodziwości i wyzysku mas. Łódź w istocie stanowi dżunglę, gdzie ciągle obumierają oraz wzrastają nowe interesy, czerpiąc siły do tego z ludzi. Reymont widzi miasto pożerające żyzne gleby pod ciągle nowe fabryki i kamienice, ludzi niszczonych moralnie biedą oraz pokusami. Ci sami ludzie zostaną pożarci przez Łódź, przerzuci przemysłowymi szczękami, w które rzucą się bez namysłu, szukając pieniędzy. Metropolia włókiennicza nie daje im przy tym nic poza coraz większym upodleniem. Ta „dżungla” po raz kolejny nie zmienia nic w stosunkach międzyludzkich, pogarsza nawet sytuację. Stanowi więc sztuczny ekosystem, gdzie współczesne dzikusy walczą jedynie o przetrwanie. To parodia cywilizacji, nowy bóg-Moloch o bezdennej paszczy buchającej fabrycznymi oparami.
Porównanie do starożytnego bóstwa łaknącego dziecięcej krwi staje się bardzo trafne na przykładzie głównych bohaterów. Każdy z nich staje się bowiem ofiarą Łodzi, tracąc w jakiś sposób niewinność. Najbardziej ironicznie niszczy ona Karola Borowieckiego. Mężczyzna spełnia bowiem „łódzki sen” kapitalisty-dorabia się ogromnego majątku. Ostatecznie płaci za to jednak własnym szczęściem. Trwa w sztucznym związku, dręczony poczuciem bezsensu życia. Jest to wynik dzikiego kapitalizmu, zrodzonego przez ten produkcyjny ośrodek miejski. Wielonarodowa Łódź sprzyja przez to rywalizacji, nie zaś integracji najróżniejszych grup ludzkich. Ironiczna „ziemia obiecana” zamiast mlekiem i miodem, płynie krzywdą oraz zawiścią. Nieprzyjazna mieszkańcom, niszczy ich na wiele sposobów.
Człowiek nie jest stworzeniem miejskim. Zbyt krótko żyje w tym sztucznym środowisku, by działało ono na niego dobrze. Większą część istnienia naszego gatunku spędziliśmy jednak na łonie natury, dlatego alternatywa jest dla nas niekorzystna. Być może czas przyniesie umiejętność przekształcenia terenów zurbanizowanych w bardziej przyjazne masom ludzkim, niemniej jak na razie to nie nastąpiło. Choć rozwój zapoczątkowany przez wielkie ośrodki miejskie ma swoje dobre strony, zanim samo miasto będzie przyjazne człowiekowi, upłynie jeszcze wiele pokoleń.